Rozkodowana historia
Windtalkers (Szyfry wojny) - najnowsza hollywoodzka produkcja poruszająca tematykę indiańską - jest dziełem jednego z najpopularniejszych obecnie amerykańskich reżyserów młodego pokolenia, Johna Woo (pamiętamy go z Mission: Impossible II). Film wyprodukowano z wielkim rozmachem, dysponując wysokim budżetem, ale czegoś mi w nim zabrakło. Wydaje się, że w ramach kolejnego pięknego przesłania, ubranego w komercyjną oprawę, Indian przedstawiono jak marionetki.

Tytułowi "windtalkers" (mówiący na wietrze) to Indianie Nawaho, których język wykorzystano do przekazywania meldunków wśród amerykańskich marines walczących o wyspy Pacyfiku podczas II wojny światowej. W głównych rolach występują Nicolas Cage, Adam Beach (Indianin Saulteaux z Manitoby), a także Roger Willie (Nawaho). W filmie bierze udział także pięćdziesięciu innych Nawahów. Wśród nich można zobaczyć autentyczną postać weterana wojennego, Alberta Smitha, który znalazł się w pierwszej, 29-osobowej grupie Nawahów wcielonych do armii w 1942 roku w charakterze szyfrantów wojennych komunikatów i rozkazów. Według danych statystycznych w całej akcji na Pacyfiku uczestniczyło około trzystu Nawahów.

Akcja filmu koncentruje się na losach dwóch bohaterów. Jeden z nich to marine włoskiego pochodzenia, Joe Enders (w tej roli Nicolas Cage). Jego zadaniem, oprócz regularnej walki z przeciwnikiem, jest ochrona - za wszelką cenę (nawet za cenę jego śmierci w razie schwytania przez Japończyków) - partnera Nawaho, Bena Yahzee (Adam Beach). Miejscem akcji jest Saipan, strategicznie położona wyspa na Pacyfiku. Skuteczna obrona tej wyspy była istotnym elementem zwycięstwa Ameryki nad Japonią w 1945 roku.

Wojenny kod Nawaho oparty był na wyrazach języka Diné mających swoje odpowiedniki w języku angielskim. Na przykład wyrazu "koliber", w języku Nawaho dahetihhi, używano na określenie samolotu wojennego typu myśliwiec. Określeniu "Ameryki" przyporządkowany był wyraz nehemah, co znaczy "nasza matka - ziemia ojczysta". Do roku 1968 kod Nawaho w USA owiany był tajemnicą zarówno wśród Amerykanów, jak i Nawahów. Nikt o tym nie mówił. Ludzie, którzy cokolwiek wiedzieli, z różnych powodów milczeli. Nawet dzisiaj Nawahowie, którzy brali udział w walce, niechętnie wspominają tamte czasy.

Film od początku wzbudzał kontrowersje w USA, głównie ze względu na trudności z ustaleniem, co jest faktem historycznym, a co tylko podkolorowaną hollywoodzką interpretacją historii. Przysporzyło mu to niewątpliwie dużo rozgłosu, co w Ameryce jest podstawą powodzenia na rynku filmowym. Przykładowo scena zabicia przez Endersa Indianina Nawaho, który dostał się do niewoli Japończyków, w ogóle nie miała miejsca w historii. Choć z drugiej strony, nawet wśród weteranów wojennych Nawaho zdania na ten temat są podzielone. Podobno scenę tę nakręcono, by wzmocnić dramatyzm akcji i podkreślić, jak ważny był kod Nawaho. Często decydował on o życiu i śmierci amerykańskich marines.

Dla mnie Windtalkers to typowa produkcja Hollywood, w której Indianie pokazani zostali jako kolorowa wstawka, element folklorystyczny, dodatek do amerykańskiej historii. Kamera skierowana jest przeważnie na Billigana (białego człowieka) i śledzi jego wysiłki nad ochroną Indianina. Powstaje pytanie, które przed wejściem filmu na ekrany pojawiło się również w amerykańskich mediach, wywołując ożywione reakcje samych Nawahów w rezerwacie. Dlaczego w filmie, jakby nie było o Nawaho, główną rolę gra biały człowiek? Już początkowa scena filmu, w której Enders poświęca życie swych przyjaciół z plutonu, aby wykonać rozkaz, nadaje mu odpowiedni ton. Cała akcja filmu obraca się w zasadzie wokół Endersa i jego wewnętrznych rozterek, czy wykonując rozkaz, podjął słuszną decyzję.

Windtalkers jest niewątpliwie filmem wojennym. Można nawet powiedzieć - antywojennym, pokazującym niesamowitą tragedię i horror wojny. Obfituje w długie, pełne akcji i efektów specjalnych, drastyczne sceny z pola walki. Jest to także film psychologiczny, obrazujący ewolucję psychiki prostego, uczciwego człowieka (Enders) pod wpływem wojny. Uświadamia, jak niesamowite piętno potrafi wojna wywrzeć na człowieku, przed jakimi wyborami go stawia. W końcu jest to także film o przyjaźni między białym człowiekiem a Indianinem.

Dialogi amerykańskich marines z dwoma głównymi bohaterami Nawaho nacechowane są niekiedy elementami obraźliwymi dla Indian. Amerykańscy żołnierze, nie mając zielonego pojęcia o życiu Indian (bo niby dlaczego mają coś wiedzieć?), traktują ich nieco "z góry", powierzchownie, czasami im wręcz ubliżając. Mam na myśli porównanie Nawahów do Japończyków, jakby nie było - wrogów. Wydaje mi się, że obraz Nawaho grającego na flecie i pasącego owce jest zbyt uproszczony.

Indianom w filmie brakuje głębi. Ich kultura jest przecież wielostronna i bogata, mogą być z siebie i z niej dumni, a w filmie ma się wrażenie, że Nawaho jakby nie znali własnej wartości, jakby "bali się" pokazać, kim tak naprawdę są. Jakby się wstydzili być Indianami. Może z drugiej strony takie właśnie wyobrażenie o Indianach mieli amerykańscy marines podczas II wojny światowej i może reżyser specjalnie nie wdawał się w szczegóły i tak właśnie chciał ich przedstawić. Co więcej, John Woo do końca nie był pewien, czy w tytułowej roli obsadzić przedstawiciela Diné. A jeśli kogoś innego, to na ile będzie on wiarygodny, na ile "będzie on Nawaho"? Przesłuchaniom podobno nie było końca. Ostatecznie najlepszy okazał się Adam Beach.

Ogólnie dobrze się stało, że Nawahowie obecni są w amerykańskiej kinematografii. Szlachetna wymowa filmu w pewnym stopniu usprawiedliwia jego błędy. W pewnym sensie jest on podziękowaniem, uznaniem wkładu i wysiłku, jaki Nawahowie włożyli w zwycięstwo Ameryki w wojnie. Mało kto w USA zdawał sobie sprawę ze znaczenia kodu Nawahów podczas bitwy o Saipan. Dlatego dla przeciętnego Amerykanina jest to film bardzo edukacyjny.

Agata Wąsowska
Houston

Windtalkers [Szyfry wojny], reż. John Woo, scen. John Rice i Joe Batteer, aktorzy: Nicolas Cage, Adam Beach, Christian Slater, Peter Stormare, Noah Emmerich, Mark Ruffalo, Brian Van Holt, Martin Henderson, Roger Willie, Frances O'Connor i in., czas: 135 min. MGM, USA 2002. Dystrybucja w Polsce: Syrena Entertainment Group.

Recenzja ukaże się w "Tawacinie" nr 3[59] jesień 2002
(c) 2002 by Agata Wąsowska


Powrót