Achakachi brzmi groźnie
list z 29 lipca 2001

Witajcie!!
Przepraszam za dwutygodniową przerwę, ale kiedy tydzień temu napisałam sprawozdanie i chciałam je wysłać, to akurat urwała się łączność że światem. Czego chcecie, to Boliwia...
A napisałam, że kiedy dwa tygodnie temu w poniedziałek wyjeżdżaliśmy na wykopki do Belen, nastroje były niewesołe. Wiecie, gdzie leży Achakachi? Tu w Boliwii wszyscy wiedzą. To taka miejscowość nad jeziorem Titicaca, na północ od La Paz. No i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ci z Achakachi skądś zdobyli broń, przedpotopową, no ale zawsze, no i mamy już regularne wojsko ajmara. Chodziły słuchy, że mają się zjawić z wizytą w Copacabanie, żeby zrobić porządek z głównymi przeciwnikami Indian. Dowcip polega na tym, że jedna z takich osób mieszka dokładnie naprzeciwko naszego domu...
Potem przez kilka dni było coraz gorzej, tu żołnierze pobili Indian, tam Indianie pobili Bogu ducha winnych turystów, zaczęły latać koktajle Mołotowa, no słowem zaczęło się robić niebezpiecznie. Rząd się trochę przestraszył, mallku (lider polityczny) Felipe Quispe chyba też, bo spuścił z tonu. Umówili się na rozmowy. Raz im nie wyszło, bo Indianie przyszli o godzinie angielskiej czy nawet ajmarskiej (godzina angielska: punktualnie; godzina inkaska/ajmarska: godzinę przed; godzina boliwijska: godzinę później), poczekali i się rządu nie doczekali, więc sobie poszli. Rząd przyszedł o godzinie boliwijskiej, też trochę poczekał i też sobie poszedł. Umówili się na następny dzień, jakoś udało się im spotkać, nie wiem, czy Indianie czekali dłużej czy rząd przyszedł wcześniej. Uchwalili rozejm, zawieszenie blokad na dziesięć dni, w tym czasie specjalna komisja miała stwierdzić, czy to, czego żąda mallku, można spełnić, czy nie. Jak się zdaje rozmowy nie zaszły za daleko, więc widmo blokad krąży nad Boliwią ;-) ale w międzyczasie zaszły zmiany w rządzie: prezydent Hugo Banzer Suarez umiera na raka, już zrzekł się władzy, wiceprezydent to takie młode homo niewiadomo bez poparcia społecznego, zmiany w rządzie murowane. W związku z tym mallku chyba poczeka, aż sytuacja się wyklaruje.
To tyle o polityce. Korzystając z zawieszenia blokad zmieniliśmy plany - najlepszy plan to improwizacja... - i pojechaliśmy do Huayllani, tam, gdzie mieliśmy grzebać w świątyni. No i wygląda to tak, że to, co na powierzchni wyglądało na ruiny murów w rzeczywistości jest bezsensowną kupą kamieni, ułożoną przez jakiś kaprys rachunku prawdopodobieństwa w kwadrat, natomiast pod spodem mamy ruiny, owszem, aż dwóch świątyń!! No i grzebiemy jak wariaci, na razie wiadomo tyle, że są to rzeczy bardzo stare, wychodzi mnóstwo ceramiki Yaya Mama (początki naszej ery), narzędzia z obsydianu, przywożonego tu z Arequipy (Peru), no i kupa kamiennych ostrzy, w tym część z epoki preceramicznej.
Wreszcie dojechał drugi student że Stanów, Mike. Więc jeśli chodzi o członków projektu, no to jest Karen, która siedzi cały czas w Copacabanie, Sergio, który rządzi na wykopkach, Marga i Celestino, Indianie, którzy pomagają Karen w laboratorium, no i Pablo, Eusebio i Saturnino, Indianie, którzy zawiadują robotnikami na wykopkach. No i dwójka niedouczonych studentów :-))))). To są wszyscy uczestnicy projektu tu, na miejscu, ma dojechać specjalistka od metali i boliwijski koordynator projektu, ale to w sierpniu. Jedyne osoby z Poważnymi Tytułami Naukowymi to Chavezowie i ta od metali.
No i tak toczy się życie. Ach, zapomniałam napisać, że jestem skompromitowana w Copacabanie. Pamiętacie, że tak się obnosiłam z tym indiańskim strojem? No więc raz Pablo zebrał się na odwagę i mi wyjaśnił, że falbany, które tak mi się podobają, to nie jest ozdoba. Każda falbana oznacza jedno dziecko. Przerażona policzyłam falbany - raz, dwa, trzy, cztery, o Jezu Chryste!! Przez całą drogę do domu wydawało mi się, że wszyscy patrzą na mnie z politowaniem, taka młoda, a już czwórka bachorów... Dopiero w domu przyszło mi do głowy, że to może tylko taki niewinny żarcik. Pytam się Pabla i jego żony Juany, jak to jest. Oboje się śmieją, Paqblo mówi, że to prawda, Juana, że nie.
Dyskretnie policzyłam falbany na spódnicy Juany. Trzy. A mają tylko jedno dziecko. Uffff!!!!!!!!! Ale do końca odetchnęłam dopiero wtedy, kiedy zobaczyłam falbanki na spódnicy małej dziewczynki. I dalej dumnie noszę indiański strój. :-)))))
To by chyba było na tyle. Pozdrawiam serdecznie z tego szalonego kraju, gdzie przed rozpoczęciem wykopków w starożytnej świątyni trzeba spalić mesę, ofiarę dla Mama Pacha (Matki Ziemi), co by nastawić przychylnie wszystkie duchy strzegące ruin......
Całuję wirtualnie :-*
Stasia


zob.także Dwie Boliwie

powrót do strony głównej

list następny


napisz do autorki