Z Copacabany
list z 16 czerwca 2001

Witajcie!!!
Ameryka to straszny kontynent. Nie minęły jeszcze dwa tygodnie, a już palę, piję, ćpam i mam 4 dzieci ;-)
Więc po kolei: kiedy poszliśmy na cmentarz odwiedzić groby znajomych Chavezów, elementem ceremonii było wypalenie papierosa. Nie ma rady, ciężkie jest życie etnologa. Wczoraj wieczorem była fiesta, bez chichy się nie obeszło (i jak nie lubię alkoholu, a piwa nie trawię, tak to kukurydziane wydaje mi się całkiem znośne). Długo się opierałam przed koką, próbowałam być bardziej andyjska niż sami Andyjczycy, aż wreszcie bez powodu poszła mi krew z nosa i zdecydowałam, że nie ma co bawić się w bohatera, odtąd potulnie piję herbatkę z koki jak wszyscy. No a dzieci, cóż, wszystkie są słodkie, ale jest taka czwórka bez mamy, najstarsza ma 8 lat, najmłodsza ze dwa, nie ma kto ich przytulić, więc ja się bawię w ich mamusię :-)
Tak w ogóle, to jestem tu już tak długo, a jeszcze ani razu nie poczułam się obco. A nie, przepraszam, raz: poszliśmy z taką snobistyczną rodzinką do restauracji, gdzie przy stolikach siedzieli Kreole, kelnerami byli Metysi, a w kuchni siedziała Indianka. Czysty apartheid.
Teraz może trochę o ludziach. Generalnie można ich podzielić na "śmietankę towarzyską" - takie różne snobki, potem jest klasa średnia, którą poznałam dość dobrze, bo jej przedstawiciele najchętniej zaczepiają samotne niebieskookie turystki :-), no więc są to ludzie, którzy chętnie się przyznają do swoich indiańskich korzeni, czasami nawet przyznają, że Indianom źle się wiedzie, ale żeby coś pomóc - o, co to, to nie. No i najniżej są Indianie, ogromna niewykształcona masa z wielkim problemem analfabetyzmu, z którym walczą tacy samotni herosi, jak Chavezowie (notabene, ja też mam tu swój kamyczek do dorzucenia: mam uczyć podstaw astronomii). Indian wykorzystuje się tu na każdym kroku, konstytucja i demokracja istnieją w stolicy na pokaz dla cudzoziemców, a już tu w Copacabanie prawo stanowią ci, którzy mają władzę. Trzeba poprowadzić szosę, a tu cmentarz na drodze - co za problem, kto by się przejmował paroma indiańskimi grobami. Trupy zawsze można wyrzucić na śmietnik, bo przecież szosa ważniejsza. To taki drobny przykładzik. Codziennie widzę nowe nadużycia.
Dobra, zostawmy ludzi, przejdźmy do krajobrazów. Jeśli ktoś z Was będzie widzieć autora szkolnych podręczników geografii, to może mu przywalić jego własnym dziełem. Całe lata mnie uczono, że istnieją pasy roślinności: lasy liściaste, wyżej iglaste, potem kosodrzewina i hale, a na wysokości 4000 m. n.p.m. jest już tak niesprzyjający klimat, że mogą tam rosnąć najwyżej jakieś marne mchy porosty. LA GUZIK!!!! Tutaj, nad jeziorem Titicaca, rośnie wszystko, ziemniaki, kukurydza, pszenica, a zbocza gór porośnięte są lasami. LIŚCIASTYMI. Krajobrazy jak w Beskidach, jeśli zapomnieć o wiecznie ośnieżonych szczytach na horyzoncie.
To jest piękny kraj, szkoda, że tak bardzo zaniedbany i zaśmiecony. Dużo do roboty, żeby to zmienić. W sam raz coś dla mnie :-) Tutaj Sergio Chavez snuje już dalekosiężne plany, widzi mnie jako następcę siebie i Karen. No cóż, zobaczymy.
to na razie wszystko....
pozdrawiam
Stasia


powrót do strony głównej

list następny

napisz do autorki