"Z
ziemi Indian"
Inne artykuły znajdziesz w archiwum
Indianie czekają na turystów
Mimo licznych kontrowersji coraz więcej plemion indiańskich widzi szansę rozwoju swych rezerwatów w propagowaniu turystyki, zarówno amerykańskiej, jak i międzynarodowej.
Atrakcją dla turystów może być przede wszystkim ziemia rezerwatów, stosunkowo mało zagospodarowana, a przez to oddająca piękno dawnego krajobrazu, kiedy osadnicy ciągnęli na Zachód. Osobną wartością są tubylcze kultury, które wciąż istnieją i czekają na odkrycie przez zainteresowanych.
Nie wszyscy jednak tubylcy podzielają ten entuzjazm.
Niektóre plemiona sądzą, że nie mają nic ciekawego do zaoferowania. Inne obawiają się, czy straty kulturowe nie okażą się większe niż korzyści. Okazuje się, że rozdrażnieni są przeważnie ci Indianie, których rezerwaty pełne są złomowanych samochodów, dzikich psów i ogólnej nędzy.
Zwolennicy indiańskiej turystyki przekonują, że na rozwój tej gałęzi działalności można uzyskać wiele funduszy federalnych, że inwestycje z pewnością przyniosą spodziewane korzyści.
W niektórych rejonach indiańska turystyka rozwija się już dynamicznie. Na przykład, w rezerwacie Nawahów w Arizonie zwiedzający mogą przenocować w autentycznych hoganach przerobionych na zajazdy. Czirokezi z Karoliny Północnej w ubiegłym roku uzyskali 70 mln dolarów ze sprzedaży pamiątek turystycznych. „Autentyczna wioska indiańska” Tillicum Village na wyspie Blake, niedaleko Seattle, przyciąga rocznie 75-100 tysięcy gości, oferując łososie wędzone tradycyjnymi sposobami, a także pieśni i tańce Indian Północno-Zachodniego Wybrzeża. Każdy z odwiedzających zostawia około 60 dolarów. Hotel liczący 159 pokoi, salon gier i centrum handlowe otworzyli nad samym brzegiem Pacyfiku Indianie Quinault. Z kolei Skonfederowane Plemiona Colville ze stanu Washington prowadzą przedsiębiorstwo oferujące wycieczki połączone z połowem ryb, 40 łodzi do wynajęcia, a wśród nich pływający pałac: 18-metrową łódź z kominkiem i jakuzzi dla ośmiu osób za... 3,5 tysiąca dolarów tygodniowo.
Przeciwników indiańskiej turystyki ciągle jednak nie brakuje. Ostrzegają oni przed groźbą podporządkowania życia i zwyczajów danego rezerwatu zapotrzebowaniom turystów. Obawiają się, że przepełnione autobusy zamienią ich pradawne ziemie w parki tematyczne. Zapowiadają, że to, co ocalało z tubylczych kultur zostanie zbanalizowane i wystawione na sprzedaż. Martwią się, że zakłócona zostanie ich prywatność, a intruzi będą nachodzić ich święte miejsca.
Przypominają, że pierwsi europejscy „turyści” odwiedzili Indian Północno-Zachodniego Wybrzeża już u schyłku XVIII wieku (w 1792 roku przybił tu statek kpt. George’a Vancouvera) i skutki tego tubylcy odczuwają do dziś.
Zwolennicy turystyki z kolei perswadują, że tubylcy nie będą już ofiarami, ale dysponentami. - To plemiona będą kontrolować turystykę, a nie turystyka ich - mówi Donna Wilkie, współprzewodnicząca komisji turystycznej Połączonych Plemion Północnego Zachodu. Jako najlepszy przykład podaje własny rezerwat Makah nad Zatoką Olympic. Przez dziesiątki lat autostopowicze skracają sobie drogę przez ten rezerwat, kierując się na popularne plaże na Pacyfiku.
- Plemię prawie nic z tego nie ma - mówi - chociaż rocznie przejeżdża tędy 50 tysięcy turystów.
Po zakończeniu sezonu plemię musi pozbierać śmiecie i wyreperować drogę. Dlatego też - zapowiada - od przyszłego roku parkingi będą płatne. Poczynione też zostaną inwestycje, aby turystów zatrzymać nieco dłużej w rezerwacie, umożliwiając im zrobienie zakupów, posiłki i zwiedzanie.
Indianie liczą też na zagranicznych turystów, wśród których dominują Niemcy. Jak oceniają specjaliści z Uniwersytetu w Trewirze co najmniej 50 tysięcy Niemców należy do „indiańskich klubów”. Plemiona z północno-zachodniego wybrzeża Pacyfiku doskonale zdają sobie sprawę z tej szansy. W ubiegłym roku przedstawiciele kilku plemion pojechali do Berlina na największe na świecie Międzynarodowe Targi Turystyki.
Zwolennicy turystyki przekonują, że zainteresowanie tubylcami ma też dobre strony, gdyż przyczyni się do odrodzenia wielu zapomnianych już tradycyjnych rzemiosł, jak wyplatanie koszyków. Dzięki turystom wartości nabiorą także języki tubylcze i inne przejawy kultury. Powstaną również nowe stanowiska pracy.
Jednakże za wszystkim stoją pieniądze. Dlatego też przeciwnicy indiańskiej turystyki zalecają szczególną ostrożność.
Turystyka może okazać się mieczem obusiecznym - powiedział Terry Knapton, współwłaściciel firmy Skonfederowanych Plemion Colville. - Trzeba to wszystko dobrze zaplanować. Trzeba znaleźć taki sposób, który pozwoli zachować to, co ważne dla kultury, ważniejsze niż wszechmocny dolar. /mm
Skrypt CGI © 2000 Sylwester Czopek