"Z
ziemi Indian"
Inne artykuły znajdziesz w archiwum
Tohono mają już dosyć imigrantów
Tohono O'odham (Papago) z Arizony, znane z przychylnego nastawienia do nielegalnych imigrantów z Meksyku, przemierzających ich rezerwat w wędrówce na północ USA, pragną uszczelnić granicę. Odkąd do rezerwatu, graniczącego z meksykańskim stanem Sonora na odcinku 76 mil, próbuje przedostać się półtora tysiąca imigrantów dziennie, Indianie zaczynają się obawiać o swoje bezpieczeństwo. Meksykanie stanowią też spore obciążenie dla indiańskiej służby zdrowia, gdyż warunki na pustyni, którą przemierzają, są bardzo trudne. W dzień temperatura sięga 50°C, nocą zaś panuje przenikliwe zimno. Dodatkowym problemem są przestępstwa, kradzieże samochodów, namawianie Indian do przemytu narkotyków, jak również sterty pozostawionych śmieci. Władze Tohono zwracają się do Kongresu o pomoc.
Do niedawna jeszcze ten niegościnny zakątek pustyni był przyjaznym terytorium dla Meksykanów, którzy przeskakiwali granicę i łapali okazję na północ, żeby połączyć się z rodzinami albo znaleźć pracę w Stanach Zjednoczonych.
Sympatyzujący z nimi członkowie ludu Tohono O'odham – ich nazwa oznacza "ludzie pustyni" - od pokoleń żyją na tym najsurowszym kawałku Pustyni Zachodniej i wiedzą, jak bezwzględna może być przyroda. Ta historycznie zubożona społeczność, z bezrobociem sięgającym blisko 50%, doskonale rozumie ubóstwo Meksykanów usiłujących się z niej wyrwać.
Oferowali im wodę, żywność i schronienie, wskazówki, jak dojechać do najbliższego miasteczka, a niekiedy nawet podwiezienie.
Meksykanów nie było zbyt wielu. Około setki na miesiąc, w najlepszym razie. Przemierzali stopem ich terytorium wielkości stanu Connecticut.
- Pytałeś: "Dokąd jedziecie?", a oni mogli odpowiedzieć: "Tucson" - wspomina sierżant policji Tohono O'odham David Cray. - Mówiłeś wtedy: "Dobra, wskakujcie na pakę, zawiozę was do Sells, nie dalej".
Tak było wiele razy.
Ale czasy się zmieniły dla około 20 tysięcy członków plemienia żyjącego w rezerwacie o powierzchni 2,8 mln akrów, na zachód od Tucson w Arizonie – drugiego co do wielkości rezerwatu w USA.
Trwające od 10 lat uszczelnianie granicy amerykańsko-meksykańskiej w najbardziej newralgicznych miejscach przez patrole służby granicznej spowodowało, że strumień nielegalnych imigrantów zaczął wlewać się przez najbardziej odludne odcinki granicy – zwłaszcza przez rezerwat Tohono O'odham.
Liczba imigrantów przemierzających kraj Tohono wzrosła do około 1,5 tysiąca osób dziennie, mówią plemienni urzędnicy. Wybierają rezerwat, żeby uniknąć punktów kontrolnych w Douglas i sąsiednich przejściach granicznych.
Wzrost ten zrodził niechęć Tohono do imigrantów i Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego, który zdaniem przywódców plemienia powinien zrobić coś więcej, żeby zatamować falę nielegalnych imigrantów.
Wzrosła także nieproporcjonalnie liczba przypadków śmierci imigrantów w rezerwacie. Przybysze giną od 50-stopniowego upału albo od przenikliwego zimna.
Od października 2002 roku do października 2003 patrole służb granicznych zanotowały 340 przypadków śmierci imigrantów na granicy. Blisko dwieście z nich przypadło na Arizonę, w tym 87 w samym rezerwacie, który ciągnie się 76 mil wzdłuż granicy z meksykańskim stanem Sonora. Patrole graniczne uratowały co najmniej czterysta osób od śmierci w rezerwacie w tym samym roku, mówią urzędnicy.
- To z pewnością najbardziej zabójcze miejsce na całej granicy z Meksykiem – powiedział Andy Adame, rzecznik Służby Granicznej dla sektora w Tucson.
W obliczu rzeszy zdesperowanych obcych – przechodzących dzień i noc przez podwórka, konających w skrawku cienia rzucanego przez opuncje i zjawiających się na granicy wyczerpania w plemiennych ośrodkach zdrowia – nastawienie plemienia pomagającego dotąd imigrantom uległo zmianie.
Imigrantów nie uważa się już za niewinnych przechodniów. Dostrzega się w nich zagrożenie – domostw, ludzi, plemiennej opieki zdrowotnej i przestrzegania prawa.
- Nasi dziadkowie i rodzice dawali im żywność i schronienie – mówi Gloria Chavez z osiedla San Miguel, w którym przypada najwięcej zgonów imigrantów w rezerwacie. - Dzisiaj nie wiemy, kim oni są. Każdy z nich stanowi zagrożenie.
Starszyzna plemienia mówi, że choć nadal współczują niedoli imigrantów, to wzrost ich liczby zmusił plemię do obrony domów i ziemi.
Rada plemienna odrzuciła apele lokalnych grup humanitarnych o wystawianie pojemników z wodą dla imigrantów i zakazała tego swym ludziom, aby nie zachęcać imigrantów do marszu przez rezerwat. Policja plemienna zatrzymuje grupy imigrantów, żeby przekazać ich funkcjonariuszom Służby Granicznej, dając wyraźnie do zrozumienia, że sami nie mają żadnych uprawnień do egzekwowania prawa imigracyjnego.
- Naszym głównym zadaniem jest ochrona ludu Tohono O'odham – powiedział szef policji Richard Saunders. - Ostatnią rzeczą, jaką chcemy zrobić, to poddać się i przyjąć, że tak już musi być.
Grupy humanitarne uważają postępowanie plemienia za egoistyczne i okrutne, mówiąc że imigranci nie chcą popełniać przestępstw, ale znaleźć dobrą pracę w Stanach, aby móc pomagać swym rodzinom w Meksyku.
Robert Hoover, który w Tucson założył organizację humanitarną o nazwie Humane Borders (Humanitarne Granice), zainicjował akcję stawiania pojemników z wodą na pustyni dla imigrantów i powiedział, że rada plemienna posunęła się za daleko, zabraniając tego mieszkańcom rezerwatu.
- W naszym odczuciu ani status polityczny, ani podstawa prawna, ani tradycja moralna, ani wreszcie etyka społeczna nie może zwalniać lud Tohono O'odham z czynnego udziału w akcji zapewnienia wody czy też udzielenia pozwolenia innym na niesienie pomocy – napisał Hoover w oświadczeniu rozesłanym do lokalnych mediów na początku [2003] roku.
Hoover ma za złe Tohono O'odham ich stosunek do imigrantów, ale oskarża rząd federalny o wprowadzenie w życie takiej polityki kontroli granic, która skłania imigrantów do przechodzenia w najbardziej niebezpiecznych miejscach na pustyni.
- To niemoralne traktować pustynię jako środek odstraszający – powiedział Hoover pochodzący z Big Springs i wychowanek Texas Christian University.
Może tylko w tym jednym punkcie Hoover i Tohono są zgodni.
Starszyzna Tohono O'odham pragnie umowy imigracyjnej z Meksykiem, która wykluczyłaby konieczność nielegalnego przekraczania granicy. Zwróciła się do Kongresu z prośbą o lepsze umocnienia wzdłuż granicy rezerwatu, który ogrodzony jest tylko pordzewiałym drutem kolczastym.
Urzędnicy Służby Granicznej przekonują, że robią, co mogą, mając do dyspozycji środki, które otrzymują.
- Mamy tu bardzo dobrą współpracę – powiedział Adame. - Nie jesteśmy obojętni na to, co się dzieje, rozmawiamy z członkami plemienia, aby wspólnie pracować nad znalezieniem rozwiązania problemu.
Tymczasem objawy niezadowolenia wśród Tohono O'odham widoczne są wszędzie.
Mieszkańcy zamykają drzwi na klucz i chowają się w domach, mówiąc, że już nie czują się bezpieczni, kiedy śpią na dworze – jak to mają w zwyczaju, gdy temperatura 50 stopni wypędza ich z parnych domów.
Gabloty z ogłoszeniami wypełnione są cyframi pokazującymi zagrożenia, jakie imigranci niosą dla ich kraju:
4500 porzuconych samochodów, uprzątanych przez miejscową policję
60% sił policji zaangażowanych w śledztwa w sprawie przestępstw, zranień i śmierci imigrantów
3 mln dolarów z miejscowych funduszy wydawanych na opiekę zdrowotną dla imigrantów i przestrzeganie prawa
70000 funtów narkotyków skonfiskowanych przemytnikom lub porzuconych w plecakach w ciągu minionego roku
8 funtów śmieci na każdego imigranta – zbiorniki na wodę, pampersy, podarte ubrania – pozostawione na ziemi
Rodziny Tohono mówią, że przygotowują kanapki dla dużych grup imigrantów, a następnie wzywają Patrole Graniczne.
Mówią także o intruzach włamujących się do domów w poszukiwaniu jedzenia, o złodziejach samochodów napadających na mieszkańców posiadających ciężarówki i o przemytnikach zachęcających członków plemienia do popełniania przestępstw. Niedawno aresztowano siostrzenicę urzędnika plemiennego oskarżoną o transportowanie nieposiadających dokumentów obywateli Meksyku poza granice rezerwatu.
- Historycznie Tohono O'odham zawsze im współczuli – powiedział Ned Norris Jr, wiceprzewodniczący plemienia – ale domy naszych ludzi są w niebezpieczeństwie, naruszane są prawa naszych ludzi, ich własność jest zagrożona... Dziś musimy określić, jak dalece chcemy im okazywać współczucie.
Ranczer Oliver Smith napotyka ślady nielegalnych imigrantów "przez cały czas". Sterty śmieci, konie transportujące torby z marihuaną, przecięte ogrodzenie, ktrzez które jego bydło przechodzi do Meksyku. Kilka razy dziennie widuje samych ludzi, taszczących plecaki przez ten surowy teren.
Miejscowi stróże prawa określają posiadłość Smitha jako "strefę zagrożenia".
Smith nie zgodził się na opuszczenie rancza, na którym się wychował.
- Kiedy ich widzę, zaczynam strzelać – powiedział. - Nie w nich, ale w powietrze ponad ich głowami, żeby wiedzieli, że nie są tu mile widziani.
KAREN BROOKS
Star-Telegram
Skrypt CGI © 2000 Sylwester Czopek