ARCHIWUM TAWACINU, nr 4[52], "Tawacin" nr 4[52] zima 2000, ss. 29-33. Tekst pobrany ze strony Wydawnictwa TIPI http://www.tipi.pl
Małżeństwo było
czymś zasadniczym dla dojrzałego mężczyzny i dojrzałej kobiety... Społeczna
i ekonomiczna skuteczność mężczyzny bez żony była zaledwie połowiczna. Nie miał
nikogo, kto mógłby mu gotować, rodzić dzieci, zbierać i przygotowywać dziko
rosnące i uprawne rośliny. I dlatego taki mężczyzna był w najwyższym stopniu
godnym pożałowania.
Podobna prawda dotyczyła kobiety bez męża, gdyż taka nie miała nikogo, kto mógłby
dla niej polewać, dostarczać jej koni i innych łupów z wypraw, nikogo, z kim
mogłaby mieć dzieci. Powiadano, że mężczyźni i kobiety nie dawali sobie rady
bez siebie. Pozostawanie poza małżeństwem było czymś rzadkim i zdecydowanie
uważanym za nienormalne.
Starzy kawalerowie
i stare panny praktycznie nie istnieli w kulturze Kiowa-Apaczów. Żona była wręcz
koniecznością. Nie tylko troszczyła się o tipi, garbowała skóry, szyła odzież
i mokasyny, ale także rodziła dzieci. Mężczyzna bez dzieci był nikim, podczas
gdy mężczyzna z dobrą żoną i z dziećmi mógł wiele osiągnąć... Kobieta bez męża
odgrywała niewielką lub żadną rolę w tej kulturze.
Powyższe cytaty,
z których pierwszy dotyczy Zachodnich Apaczów, a drugi Kiowa-Apaczów, mogłyby
odnosić się do wszystkich tubylczych ludów Ameryki Północnej. W sposób jednoznaczny
wyłania się z nich ekonomiczny charakter małżeństwa. Wzajemne uczucia kandydatów
do tego stanu mogłyby być w pewnym stopniu znaczące, ale rzadko bywały jedyną
podstawą połączenia się w parę małżeńską. Dlatego zwykle takie związki były
aranżowane przez starsze osoby.
Chociaż przy zawieraniu
małżeństwa zakładano długotrwałość związku, to jednak ta cecha miała często
jedynie postulatywny charakter. Z kolei założenie, że cechą małżeństwa musi
być wspólne wychowywanie własnych lub adoptowanych dzieci można by przyjąć za
trafne, gdyby nie przykłady bezdzietnych małżeństw, które w pewnych plemionach
nie traciły prestiżu społecznego. Mimo że wspólnie zamieszkujący mężczyzna i
kobieta nie byli rodzicami, to jednak inne czynniki nadawały im pełny status
małżonków.
Określonym regułom
podlegał dobór partnerów. Aby uniknąć kazirodztwa, kandydaci na małżonków nie
mogli być spokrewnieni ze sobą ani biologicznie, ani rytualnie. Te reguły były
podporządkowane zasadom egzogamii lub endogamii. W obrębie tych grup istniały
szczególne preferencje dotyczące doboru partnerów. Rzadko w związki małżeńskie
wstępowali równolegli krewni. W niektórych plemionach przy społecznej aprobacie
praktykowano porywanie kobiet wrogów, które poślubiano, tym samym dokonując
aktu adopcji. Dopuszczano także małżeństwa między powinowatymi. Najczęściej
był to sororat, czyli zawarcie małżeństwa z siostrą żony.
Rzadziej dochodziło do lewiratu, czyli poślubienia brata zmarłego męża. Poligamia
istniała wśród wielu indiańskich plemion i zwykle przybierała formę właśnie
poliginii sororalnej, czyli sytuacji kiedy mężczyzna poślubiał siostrę lub kolejne
siostry swojej żyjącej żony. Poliandria, czyli małżeństwo jednej kobiety z więcej
niż jednym mężczyzną, była spotykana wśród Seneków oraz wśród ludów szoszońskioh.
U tych ostatnich możliwe było jednoczesne poślubienie kobiety (najczęściej owdowiałej)
i jej córki.
Chociaż małżeństwa u Indian nie były zawiązywane ani przy udziale autorytetu religijnego, ani świeckiego, to jednak dzięki spełnieniu pewnych warunków taki związek zyskiwał znamiona sformalizowanego, "zalegalizowanego" małżeństwa. Natomiast konkubinat, czyli wspólne zamieszkiwanie w obrębie wspólnego gospodarstwa domowego bez spełnienia formalności określonych wzorami kulturowymi, nie mógł wystąpić na takim poziomie rozwoju. Presja środowiska w takim mikrospołeczeństwie była zbyt silna, aby ktokolwiek mógł sobie pozwolić na odstępstwa od własnej kultury. Przynajmniej jeden z elementów towarzyszących zaślubinom musiał zaistnieć publicznie. Taki charakter miały ceremonie i uczty uświetniające tego rodzaju uroczystości. Wydarzenie to mogło także zostać oznajmione społeczności przez obwoływacza, który z taką wiadomością docierał do każdego mieszkańca wioski. O zawarciu małżeństwa mogło publicznie zaświadczyć wręczenie lub wymiana darów ślubnych lub wielomiesięczna praca na rzecz rodziny przyszłej żony. Taki materialny aspekt małżeństwa był również u większości ludów indiańskich koniecznym warunkiem połączenia młodej pary węzłem małżeńskim, co po raz kolejny zaświadcza o szczególnym ekonomicznym wymiarze tubylczych małżeństw.
Wśród Indian Micmac z Nowej Szkocji chłopiec oświadczał się dziewczynie, składając jej dary, których przyjęcie było wyrażeniem zgody na wspólne życie. Po przyzwoleniu jej rodziców, kandydat na męża wprowadzał się do ich domu i przez rok pozostawał na usługach rodziny swej ukochanej, przeważnie dla nich polując. W ten sposób udowadniał gotowość do zapewnienia dobrobytu swej przyszłej rodzinie i tym samym rewanżował się rodzicom dziewczyny za jej wychowanie. Podczas wspólnego zamieszkiwania chłopiec i dziewczyna żyli ze sobą jak brat i siostra. Po roku uczta ze śpiewami, tańcami i przemówieniami dopełniała zawarcia małżeństwa. Jeżeli jednak podczas tego wspólnego zamieszkiwania następowało wzajemne rozczarowanie partnerów, to rozstawali się, nie będąc jeszcze małżonkami. Takiemu rozstaniu towarzyszyło zwykle obopólne uczucie radości, że unikają pożycia, które nie przyniesie im szczęścia.
Również zawarcie małżeństwa u Huronów składało się z dwóch etapów. Jednak pierwszy okres nie był tak długi i niewinny, jak w przypadku Micmac. Dziewczyna akceptująca oświadczyny przyjmowała od chłopca dary (najczęściej w postaci biżuterii), po czym on wprowadzał się do niej i spędzał z nią trzy lub cztery noce. Brak satysfakcji mógł być przyczyną ich rozstania. Jeżeli jednak byli z siebie zadowoleni i zyskiwali zgodę swoich rodziców na małżeństwo, to oczekiwali na ucztę, podczas której formalnie zostawali mężem i żoną. Gdy to ważne wydarzenie odbywało się zimą, to panna młoda otrzymywała w darze od kobiet drewno na opał.
Młodzieniec z plemienia Ottawa, chcąc ożenić się ze swoją wybranką, powiadamiał o tym swoją matkę. Ta z kolei wtajemniczała w to swego męża lub brata, po czym oboje udawali się do rodziców dziewczyny, gdzie obie strony ustalały zakres pomocy materialnej dla nowożeńców. Po pewnym czasie matka chłopca przynosiła matce dziewczyny część wcześniej uzgodnionych dóbr, które następnie rozdzielano wśród jej krewnych. Pozostałą część dóbr otrzymywała dziewczyna podczas uczty w domu młodzieńca. W jej trakcie teściowa przyodziewała synową w piękne stroje i odsyłała ją do jej matki. Czasami takie wizyty i powroty były powtarzane częściej, ale zawsze za ostatnim razem dziewczyna była przyodziewana w gorsze ubranie, co oznaczało koniec ceremonii weselnej.
Na obszarze Północno-Zachodniego Wybrzeża małżeństwo uważano za kontrakt o wymiarze społecznym nie tyle pomiędzy mężem i żoną, ile pomiędzy ich rodzinami. Im wyższa była ranga pary, tym większy nacisk kładziono na to wydarzenie. Z takim punktem widzenia związany był dobór partnera; zgodnie z obowiązującą tam zasadą należało zawierać małżeństwo z osobą o podobnym statusie społecznym. Tutaj zasadniczą sprawą było ustalenie "ceny za narzeczoną", jaką rodzina pana młodego miała wpłacić rodzinie panny młodej. Oczywiście im wyższa była jej ranga, tym wyższa była również jej cena. Klan męża kupował nie tylko żonę, ale również prawa do dzieci, jakie miały narodzić się z tego związku. Po narodzinach dzieci rodzina żony składała mężowi opłaty znacznie przewyższające te, które otrzymała, wydając młodą kobietę za mąż. W ten sposób następowało "odkupienie" żony, która, o ile decydowała się pozostać z mężem, czyniła to z własnej woli, inaczej mówiąc - gratis. Zięć rewanżował się więc często nowymi opłatami, aby utwierdzić swoje prawa do małżonki.
Wśród kalifornijskich Indian Yurok i Hupa niebagatelna opłata, jaką należało wnieść za żonę, miała wpływ na występowanie dwóch form małżeństwa, co w tym aspekcie było specyfiką tego obszaru. Zależnie od wartości wniesionej opłaty, można było wyróżnić małżeństwa "pełne" i małżeństwa "połowiczne". W przypadku małżeństwa "pełnego" mężczyzna płacił za swoją żonę i zabierał ją do swego domu. Dzieci należały do niego i nawet w razie rozwodu był upoważniony do ich zatrzymania, jeśli odmawiał przyjęcia zwrotu okupu małżeńskiego. Kiedy jego córka wychodziła za mąż lub jego syn został zabity, opłata przypadała właśnie jemu. W małżeństwie "połowicznym" mężczyzna płacił mniej - zazwyczaj połowę wycenionej wartości panny młodej, przenosił się do domu jej ojca lub blisko położonego domu w tej samej miejscowości i pozostawał w mniejszym lub większym stopniu uzależniony od teścia. Dzieci należały do żony, to znaczy do jej rodziny, a cena zapłacona za pannę młodą przypadała ojcu kobiety, a w wypadku jego śmierci - jego synom, tj. braciom kobiety. Małżeństwo "połowiczne" było zupełnie prawomocne i nie spotykało się z żadną dezaprobatą, lecz było oznaką braku bogactwa męża i dlatego nadawało małżonkom stosunkowo niską rangę w społeczeństwie utożsamiającym bogactwo z wysoką pozycją. Często po urodzeniu się dziecka ojciec chłopca dokonywał dodatkowej wpłaty, aby uczynić małżeństwo "pełnym", a wnukom zapewnić należną pozycję w społeczeństwie.
Małżeńskie zwyczaje Hopi cechowały się bogatą obrzędowością weselną. Młodzież w tym plemieniu sama wybierała sobie partnerów do małżeństwa. Zwykle o wyborze decydowało wcześniej rozpoczęte współżycie płciowe. Chłopak po omówieniu kwestii z dziewczyną udawał się do jej rodziców, a oni zwykle wyrażali zgodę, jednocześnie wskazując izbę, gdzie młodzi mogli wspólnie spędzić noc. Po kilku dniach matka dziewczyny przyprowadzała ją z samego rana do domu rodziców chłopca. Sam miała mleć kukurydzę dla swoich przyszłych teściów. Po czterech dniach wieczorem zaczynały schodzić się krewne obu stron i spędzały noc w tym domu. Z samego rana zaczynała się obrzędowa kąpiel młodych. Krewne chłopca myły w mydlinach z juki głowę dziewczyny, a jej krewne myły głowę chłopcu. Następnie wszystkie mydliny zlewano do jednej misy, zanurzano w niej głowy młodych, a ich włosy składano razem i skręcano w jedno pasmo, aby w ten sposób połączyć ich na całe życie. Następnie chłopiec rozebrany prawie do naga, jedynie w przepasce biodrowej, był kąpany przez matkę dziewczyny. Potem tą czynność powtarzały wszystkie inne kobiety, a kandydat na męża musiał każdej z osobna grzecznie dziękować. Ta kąpiel miała zmyć z mężczyzny wszystkie ślady młodości i przygotować jego ciało do stanu małżeńskiego. W tym czasie włosy dziewczyny układano we fryzurę noszoną przez mężatki, a jej matka napominała ją, by była dobrą gospodynią. Następnie młodzi brali po szczypcie mąki kukurydzianej i stojąc na skraju mesy, unosili je ku ustom, modlili się cicho i sypali mąkę w kierunku wschodzącego słońca. Po powrocie do domu wspólnie zjadali śniadanie. Po tej ceremonii ojciec chłopca rozdawał krewnym i przyjaciołom pasma bawełny z prośbą o wyjmowanie z nich nasion i zwrócenie ich parze młodej. Pan młody, jego ojciec i wielu innych mężczyzn gręplowało, a następnie przędło bawełnę, a następnie wszyscy tkali z niej odzież ślubną dla panny młodej. Po upływie około dwóch miesięcy, w dniu zakończenia prac nad strojem weselnym, odbywała się uczta dla najbliższych krewnych. Po posileniu się smakołykami, przemawiali oni do obecnej na uczcie narzeczonej. Następnego ranka przed świtem panna młoda zakładała strój, na który składała się bielona derka, przyozdobionej na rogach piórkami modlitewnymi, pięknie tkany pas i para mokasynów. Drugą, mniejszą derkę chowała do kosza, gdzie leżała aż do jej śmierci. W tę właśnie część weselnej garderoby owijano zwłoki kobiety. Służyła ona jej duchowi jako skrzydła w pośmiertnej podróży do Domu Umarłych. Podczas lotu duch miał sterować przy pomocy pięknego pasa, podobnie jak ptak steruje ogonem. Ubrana w strój weselny, dziewczyna udawała się do swojego domu i przed zachodem słońca wracała w towarzystwie swej matki, przynosząc strawę rodzinie chłopca, po czym obie kobiety znowu odchodziły. Podczas wieczerzy jeden z krewnych narzeczonego zaczynał przemówienie pełne dobrych rad skierowanych do przyszłego małżonka. Następnego dnia rodzice chłopca przygotowywali ucztę w domu rodziców dziewczyny, a ona sama otrzymywała w jej trakcie dobre rady od swoich krewnych. Po tej uczcie młoda małżonka, wraz ze swoimi najbliższymi, wręczała mąkę kukurydzianą rodzinie męża jako podziękowanie za strój ślubny. Później tę mąkę rozdzielano wśród tych wszystkich, którzy pracowali przy powstaniu tego stroju. Po tych ceremoniach pan młody pozostawał w swoim domu jeszcze około dwóch-trzech tygodni, chociaż noce spędzał u swej żony. W dniu, w którym wprowadzał się na stałe do domu teściów, jego żona zapraszała całą jego rodzinę na wieczerzę, ale oni zgodnie ze zwyczajem odmawiali. Od tej pory młodzieniec mieszkał już ze swoją żoną w wydzielonej im izbie, pozostając na usługach swoich teściów tak długo, aż sam wydawał swoją córkę za mąż, zyskując w ten sposób zięcia pomocnego mu we wszystkim.
Hopi, którzy po raz pierwszy zawierali związek małżeński byli raczej młodymi ludźmi. Dziewczęta zostawały żonami w wieku 15-16 lat, a chłopcy stawali się mężami, mając 17-18 lat. Zasadą było jednak, aby młode osoby nie łączyły się z tymi, którzy mieli już za sobą wcześniejsze małżeństwa. Związki Hopi i innych ludów Pueblo były zdecydowanie monogamiczne. U Zuni małżeństwa były zwykle aranżowane i w niewielkim stopniu miały charakter publiczny.
Dobór małżonków pozostawał również w gestii rodziców młodych ludzi w plemieniu Nawaho. Powiadano tam, że "o ile tylko kobieta jest zdrowa, gospodarna i umiejętna, to jest równie dobra jak każda inna". Inicjatorami tego przedsięwzięcia zwyczajowo byli rodzice chłopca. Podczas uczy weselnej młodzi jedli papkę kukurydzianą z jednego naczynia i, podobnie jak u Hopi, myli sobie nawzajem włosy. Po tej ceremonii do uczty włączali się goście.
Także wśród Wron dziewczyna raczej nie decydowała o swojej przyszłości. Mężczyzna, który chciał poślubić kobietę, szedł najpierw do jej ojca lub starszego brata. Jeżeli jego kandydatura była poważnie traktowana, omawiano ją z krewnymi należącymi do tego samego klanu. Po akceptacji związek ogłaszano publicznie, wydawano ucztę i wznoszono młodej parze nowe tipi. Rodzice mężczyzny sprawiali synowej prezenty w postaci pięknych strojów, a nawet koni. Dziewczęta wychodziły za mąż około 16 roku życia, ale często wcześniej, tj. w wieku 13 lat były już obiecane starszym mężczyznom. Raczej nigdy taka para nie była zjednoczona więzami miłości, gdyż osiągnięcie przyjemności nie było celem małżeństwa. Jeżeli jednak mąż dobrze traktował swoją żonę, to po pewnym czasie pomiędzy nimi pojawiało się głębsze uczucie. Poliginia była częstym zjawiskiem. Posiadanie trzech lub czterech żon nie było niczym niezwykłym.
O Siuksach powiadano, że znana im była miłość romantyczna, gdyż istniała tam obrzędowość dotycząca zalotów oraz znaczna swoboda w wyborze partnera życiowego. U Lakotów po latach znajomości i zalotów młodzi mogli zaplanować małżeństwo. Dziewczyna, wychodząc z domu, zabierała ze sobą torbę z szydłem i ścięgnami. Po przybyciu do domu chłopca siadała na honorowym miejscu, ale z głową nakrytą kocem i z twarzą skierowaną ku ścianie. Siedziała tak bez słowa, aż do czasu, gdy matka jej ukochanego wręczyła jej dwa kawałki skóry na uszycie pary mokasynów. Narzeczona miała w ten sposób udowodnić, że jest przygotowana do pełnienia roli żony. Następnie miała miejsce ceremonia zwana sayapi, co znaczy "malować na czerwono". Kobiety z rodziny chłopca stroiły dziewczynę, malowały jej twarz na czerwono i składały jej prezenty. Jego ojciec, jeżeli był zamożnym człowiekiem, rozdawał potrzebującym współplemieńcom konie lub inne cenne rzeczy, ku czci panny młodej. Jej ojciec również mógł rozdać konie, a bracia czasami wystawiali młodego małżonka na próbę, zlecając mu wykonanie czynności wymagających znacznej sprawności. Czasami wystarczało, że zakochany młodzieniec udawał się do ojca swej wybranki i zaproponował mu dar w postaci koni. Kiedy pewien młody i biedny Lakota, nie mogąc sprezentować koni ojcu swojej ukochanej, zaproponował jej wspólną ucieczkę, ta oburzona odrzekła, że "chce być kupiona jak uczciwa kobieta".
Chociaż wśród Siuksów przeważała monogamia, to jednak nie było niczym niezwykłym, jeżeli mężczyzna miał kilka żon. Wielożeństwo było szczególnie często spotykane wśród wodzów. Oprócz niewątpliwych zalet poliginii bywały również ujemne strony takich związków, jak na przykład w przypadku Siedzącego Byka, który miał dwie żony. Były one bezgranicznie zazdrosne o względy męża i obie nalegały, aby wódz spał z nimi jednocześnie. W takiej sytuacji Siedzący Byk musiał całą noc spać w pozycji na plecach, przy czym jedna żona trzymała go za ramię i za nogę z jednej strony, a druga w ten sam sposób trzymała go po drugiej stronie. Nie mógł więc skierować twarzy w kierunku żadnej z nich. Narzekał, że po przebudzeniu rano był tak sztywny i obolały, że prawie nie mógł chodzić. Najlepiej było, jeśli mężczyznę, którego było stać na dwie żony, było również stać na dwa tipi - po jednym dla każdej żony. Dopiero w takich warunkach można było osiągnąć harmonię w małżeństwie.
Niezbyt często istnieje możliwość zapoznania się z odczuciami mężczyzn wstępujących w związek małżeński. Świetnym tego przykładem może być opowieść Czerwonego Pióra z plemienia Assiniboinów:
Mój ojciec nigdy nie rozmawiał ze mną o małżeństwie, ale kiedy pewnego razu odwiedziliśmy moją ciotkę w jej obozie, ona od razu przystąpiła do rzeczy. Zawsze wydawała się być tą, która przemawiała w imieniu całej rodziny. Miała syna i córkę. Chłopak był w moim wieku i zawsze bylibyśmy razem.
Ona powiedziała: "Ty i twój kuzyn (to znaczy jej syn) cały czas wędrujecie tam i z powrotem pomiędzy obozami i przysparzacie mi wielkiej troski. Tak wiele jest niebezpieczeństw ze strony wrogich plemion krążących wokoło. Nieprzyjaciel mógłby was łatwo wypatrzyć i zabić obu. Jesteście już dorośli i powinniście się ustatkować. Wybraliśmy tobie na żonę kobietę mieszkającą w tym obozie. Jest silna i dobrze wychowana przez matkę i do tej pory nikt o nią nie prosił. Wszystko już ustaliliśmy i jutro będziesz żonaty".
Nie byłem zaskoczony, gdyż ulegałem woli mojej rodziny, a moja ciotka była jakby moją własną matką. Opłacony człowiek wraz z trzema końmi i innymi dobrami wyruszył do rodziny mojej przyszłej żony.
Było zwyczajem, że pan młody malował twarz panny młodej po jej przybyciu do jego szałasu, ale mój kuzyn powiedział: "Ja ciebie wyręczę w tym zadaniu i sam pomaluję jej twarz. Zostaw to mnie".
Wysłannik powrócił w towarzystwie mojej przyszłej żony. Ona przyniosła ze sobą pożywienie, które złożyła przed moją ciotką. Więc moja ciota posadziła ją obok mnie i powiedziała memu kuzynowi, aby pomalował jej twarz zgodnie z obietnicą. Ale kiedy nadszedł czas, mój kuzyn nie był już taki chętny, aby dotrzymać słowa, więc powiedziałem, że sam pomaluję twarz mojej żony.
Zanim to uczyniłem, myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi. Nie mogłem poruszyć się, aby cokolwiek uczynić i moja ciotka zaczęła powtarzać, że panna młoda nie powinna wciąż czekać. Więc w końcu zdobyłem się na odwagę i dokonałem obrzędu, ale wcale nie wyszło mi to dobrze. Drżały mi ręce, więc tylko rozmazałem trochę farby na każdym jej policzku i na tym zakończyłem. Po tym, w towarzystwie tego samego mężczyzny, ona udała się z powrotem do swego domu.
Następnego dnia jej rodzina przyprowadziła ją wraz z dwoma obładowanymi końmi do szałasu mojej ciotki. Konie wręczono mojemu wujowi i ciotce, a dla nas były posłania i inne rzeczy.
Moja ciotka wydała wielką ucztę, po czym ogłoszono zawarcie małżeństwa, a obie strony rozdały wiele dóbr.
U Czejenów nierzadko zawarcie małżeństwa było zwieńczeniem uczucia miłości łączącego młodych ludzi, chociaż chyba częściej takie związki były aranżowane. Zdarzało się, że dziewczyna po krótkiej nieobecności wracała do domu i tam dowiadywała się, że zostaje mężatką, tak jak pewna młoda Czejenka, który wróciwszy od przyjaciółki, zastała w domu swoich rodziców kilku starszych mężczyzn. Zauważyła również wiele świeżego mięsa. Zapytała więc matkę o cel wizyty starców i usłyszała w odpowiedzi: "Moja córko, ci mężczyźni są tutaj, aby przekazać posłanie i prosić twojego ojca o zgodę na wydanie ciebie za mężczyznę z ich rodziny. A ja chcę ci powiedzieć, że twój ojciec już się zgodził. Jednakże przemówi do ciebie później". Po pewnym czasie ojciec rzekł do dziewczyny: "Moja córko, ci mężczyźni przybyli tu, aby prosić mnie o zgodę na twoje zamążpójście. Pięć koni i inne rzeczy będą tu przysłane jutro rano. Ja zgodziłem się. Teraz sam chcę usłyszeć, co o tym myślisz".
Zwykle taka rozmowa była formalnością, gdyż zgoda dziewczyny w każdej sytuacji była prawie oczywista. Jej odmowa sprowadziłaby wstyd na jej brata, a takiej przykrości żadna siostra nie wyrządziłaby bratu.
Członkowie rodziny kawalera mogli wręczyć konie i inne dary tuż przed rozpoczęciem rozmów, a po ich zakończeniu odchodzili, zostawiając rodzinie dziewczyny czas do namysłu. Decyzje o ewentualnym małżeństwie podejmowali wezwani męscy krewni. Jeżeli uważano związek za niewskazany, odsyłano dary, w przeciwnym razie dzielono je między sobą. Wówczas dziewczyna, dosiadając najpiękniejszego konia, wjeżdżała do obozu chłopca. Następnie siostry i ciotki jej męża sadzały ją na kocu i wnosiły do tipi. Z kolei rodzina panny młodej rewanżowała się, wręczając dary rodzinie męża. Uroczystość kończyła się ucztą.
Marek Hyjek