Przeżyliśmy....
list z 1 lipca 2001

Witajcie,
Może Was nieco dziwi, że dostałam takiego przyspieszenia z pisaniem emalii, ale skończyliśmy badania geologiczne wokół Copacabany (szukanie miejsc, skąd starożytni mogli brać glinę na ceramikę), nasze eksperymenty z ceramiką też w zasadzie są na ukończeniu i... w związku z blokadami nie mamy co robić - nie możemy jechać do Huallani, miejscowości, w której znajduje się świątynia sprzed dwóch tysięcy lat, którą mamy rozgrzebać.
Dzisiaj rano studentka ze Stanów, Erin, wyjechała z Boliwii. Zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie, żeby wracała przez Peru; do miejscowości Puno odwozi ją jeden z naszych, wsadzi ją tam do autobusu do Cuzco, a w Cuzco będzie czekać rodzina Sergia i oni ją odholują do Limy i wsadzą do samolotu. Dzisiaj rano miał odjeżdżać bus do granicy. Nie przyjechał. No to beztrosko zdecydowaliśmy odwieźć Erin do granicy naszym samochodem. Jedziemy, jedziemy, nagle na środku drogi wyrasta ponura postać wymachująca groźnie kamieniem. No to zatrzymaliśmy samochód, w parę sekund byliśmy otoczeni przez wrzeszczących Indian, blokada, nie pojedziecie dalej, zostajecie tutaj. Zawrócić też nie możecie. No dobra, to pójdziemy do granicy na piechotę, niedaleko. Wyładowujemy walizki Erin. Jeden z naszych, Pablo, zaczyna się szarpać i wrzeszczeć, oni zaczynają też wrzeszczeć, wydzierają Erin walizki. Erin bliska płaczu. Jakoś ich ułagodziliśmy, wypchnęliśmy Erin z Pablo na drogę, niech idą we dwójkę do granicy. A my zaczynamy pertraktacje.
Przeżyliśmy. Po godzinie byliśmy przyjaciółmi. Pozwolili nam zawrócić. Potem zrobiliśmy jeszcze jedną wycieczkę w tamtą stronę - zawieźliśmy im kokę i papierosy, siedzieli bidaki calutką noc na mrozie. Teraz możemy jeździć w te i we wte, jeśli blokada się przedłuży do września (na co się zanosi), możemy spokojnie jechać tamtą drogą.
Inni wędrowcy nie mieli tyle szczęścia, przy drodze stoi smutny szczątek samochodu z rozbitymi szybami - widocznie jego pasażerowie nie umieli "podejść do ludzi".
A w sumie to są naprawdę mili ludzie. Na początku poniosły ich emocje, Pablo dolał oliwy do ognia i dlatego przez chwile było naprawdę niebezpiecznie. Ale wystarczyło, że Sergio opowiedział o naszym projekcie, ja też pogadałam, dowiedziałam się paru nowych rzeczy, powspółczułam. Więcej nie trzeba. A jak przyjechaliśmy za drugim razem, z koką, papierosami (nie są tu traktowane jako używka, tylko element religii, rytuału) i naszym przyjacielem czarownikiem, no to wszystkie serca się otworzyły. Zdobyliśmy ich w stu procentach!!
pozdrowienia z Copacabany...
Stasia


powrót do strony głównej

list następny


napisz do autorki