Warszawa, 14 lutego 1981, fot. Jan Antoniewicz

Stefania Antoniewicz
(1895-1982)


Musisz się uczyć!
Babcię poznałem w roku 1980, kilka dni po moim przybyciu do Warszawy. Zaprowadził mnie do niej Darek [Wołowski]. Bardzo obawiałem się tego spotkania. Wyobrażałem sobie Babcię jako poważną Matronę, potężną i silną wydającą surowym głosem rozkazy swoim podwładnym. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zastałem siedzącą na łóżku, drobną osobę o siwych włosach, mówiącą cichym, łagodnym, ale bardzo wyraźnym głosem. Później moje wizyty w domu Babci stały się zjawiskiem bardzo częstym. Czasami odwiedzałem ją codziennie, spędzając w jej mieszkaniu po kilka godzin. A Babcia zapalając kolejnego, nieodłącznego "Sporta" (czasami myląc papierosa z długopisem) mówiła o Indianach, o ich życiu, o listach, które otrzymywała. Mówiła o swoich korespondentach jakby to były jej dzieci lub wnukowie, znała ich problemy, marzenia, ich rodziny.

Babcia wpłynęła mocno swoją osobą i swoimi słowami również na moje życie. Do dziś pamiętam jej słynne zdania: "Chcesz być głupi i zajmować się Indianami? Nie! Musisz się uczyć" oraz: "Raz powzięte postanowienie musi być dokonane!". Pamiętam to do dzisiaj. Potem poszedłem do wojska. Pisałem listy do Babci. Miała już kłopoty z pisaniem, więc mi nie odpisywała. Gdy odwiedzałem ją podczas urlopu, zawsze mnie za to przepraszała. Przy okazji podrzucałem jej kilka paczek papierosów. Zawsze mnie serdecznie witała. W tym czasie otrzymałem od niej zdjęcie z dedykacją. Wszystko to pomagało mi przetrwać ten trudny dla mnie okres. Pewnego dnia nadeszła straszna wiadomość o jej śmierci. Przeżyła 87 lat. Zmarła 13 grudnia 1982 roku. Niedawno minęło 5 lat...

Roman Bala
"Tawacin", nr 7, zima 1988, s. 7


Miała spokojne, mądre oczy
Babcię poznałem - o ile dobrze pamiętam - jesienią 1974 roku; zaraz po rozpoczęciu przeze mnie studiów na Uniwersytecie Warszawskim. Pomógł mi w tym James D. Brenner (Blue Sky), jeden z tłumaczy na język polski głośnej książki Pochowaj me serce w Wounded Knee Dee Browna (Warszawa 1981).

Umówiłem się z Jamesem którejś niedzieli po południu na Placu Komuny Paryskiej w Warszawie. Przyszedł z Małgosią, swoją dziewczyną, i po kilku minutach byliśmy już w mieszkaniu Babci. Pamiętam bardzo dobrze to nasze pierwsze spotkanie, tę niesamowitą atmosferę, jaka tam panowała, nieomalże mistycyzm! W kącie pokoju, na starym łóżku siedziała drobna kobieta o siwych włosach, bielusieńkich jak mleko, która z trudem podniosła się na nasz widok, a James powiedział: "Babuniu - to jest Jurek". Pocałowałem Ją w oba policzki, dotknąłem siwych włosów i drżącym ze wzruszenia głosem zapytałem "Czy mogę mówić do pani - Babciu?", a Ona odpowiedziała: "Ależ naturalnie, wszyscy tak do mnie mówią". Tego wieczoru chyba już nie odezwałem się ani słowem, tylko cały czas Jej słuchałem...

Przez cały okres studiów przychodziłem do Babci, najczęściej jak tylko mogłem, bywało że 2-3 razy w tygodniu, po prostu coś mnie do niej ciągnęło. Dzięki Niej poznałem grono osób, które nazywała swoimi przyjaciółmi; byli to Sławek Furmankiewicz, Tadek Piotrowski, Kuba Radomski, Hania Liziniewicz, Waldek, Basia Ewa, Zula i inni, których nazwisk nie pamiętam. Babcia określała ich mianem "gorliwych", czyli mocno zaangażowanych w indiańskie sprawy; później zauważyłem, że kochana Babunia często tak mówiła o różnych ludziach, którzy przewijali się przez jej pokój), zarówno tych starych, jak i nowych znajomych. Ja też szybko zostałem gorliwym!

Jaka była Babcia, jaką Ją zapamiętałem? Była dobra, szlachetna, cicha, miała spokojne, mądre oczy, którymi przenikliwie badała wnętrze człowieka - tak to odczuwałem. Była bardzo gościnna, zawsze mnie pytała, czy się napiję herbaty, czy nie jestem głodny i... wydawała polecenia Joasi lub Jankowi [wnuki], żeby zrobili jedno lub drugie. Przede wszystkim miała jednak ogromne serce dla Indian, kochała ich, darzyła jakimś niezwykłym uczuciem, którego nie mogłem pojąć! Dużo paliła, prawdę mówiąc nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widział Ją bez nieodłącznego "Sporta". Na krześle przy Jej łóżku stała metalowa puszka z napisem "Akwesasne Notes", do której wrzucaliśmy drobne pieniądze dla Indian, za które następnie kupowaliśmy zeszyty, kredki, ołówki i inne przybory szkolne, które wysyłaliśmy do indiańskich szkół przetrwania. Pamiętam, że kiedyś Babcia wyciągnęła z tej puszki pieniądze i poprosiła, żebym Jej kupił "Sporty", a gdy delikatnie zaprotestowałem, to powiedziała, że papierosy są Jej potrzebne do pracy na rzecz Indian - taka była nasza Babcia.

Najbardziej jednak lubiłem te spotkania, kiedy poza nami nikogo więcej nie było w pokoju (chociaż prawie zawsze był ktoś z domowników, a to Dziadek, czy też Joasia, Janek lub Małgosia), kiedy mogłem usiąść blisko koło Niej, schylić ku Niej głowę i słuchać jak snuła swoje opowieści (słyszałem je Już wiele razy, ale nie miało to większego znaczenia) z lat okupacji, kiedy handlowała papierosami, czy też mówiła o swoich słynnych znajomych, jak Maria Skłodowska-Curie, o której zresztą nie wyrażała się zbyt pochlebnie Najbardziej jednak lubiłem słuchać Jej opowieści o wizjach, jakie często miewała. Mówiąc o tym często zapadała w dziwny stan, ni to snu, ni to letargu i stawała się nieobecna przez dłuższy czas. Myślałem, że śpi i nie chcąc mącić Jej spokoju po cichu (przynajmniej tak mi się wydawało) wstawałem i wychodziłem, ale Ona otwierała wówczas oczy i pytała ze zdziwieniem: "Co, już idziesz? Proszę, zostań jeszcze trochę", no i oczywiście zostawałem. Jej pokój był zawsze pełen ludzi - myślałem często w duchu, że jest chyba najszczęśliwszą staruszką na świecie, ale odnosiłem wrażenie, że nie wszyscy z domowników podzielali Jej indiańskie pasje, że traktowali Ją z lekkim pobłażaniem, ale Ona się tym nie przejmowała.

A skąd się wzięło imię "Indiańska Babcia"? Tak nazywali Ją indiańscy więźniowie w swoich listach, których otrzymywała mnóstwo z USA i Kanady. Ach, jakież to były listy! Ile w nich było miłości, ciepła, intymności i podziwu dla kogoś, kto mieszka gdzieś daleko za "wielką woda" - dla Babci. Była dumna z tych listów i czysto dawała mi je do czytania, a gdy pytałem z niedowierzaniem, czy mogę, odpowiadała niezmiennie: "Ależ naturalnie".

Po ukończeniu studiów w końcu 1979 roku widywałem Babcie już rzadziej, ale gdy tylko byłem w Warszawie - zawsze starałem się Ją odwiedzić i byłem niezmiernie szczęśliwy, że mam taką Babcię.

Nigdy nie użalała się nad swoim losem, nie narzekała na biedę, sama nie mówiła o swoich chorobach. Coraz częściej jednak wspominała o tym, że wybiera się do Indian, że duszą już od dawna jest w Ameryce, a tutaj w Polsce tylko ciałem. Przyjmowała ze stoickim spokojem to wszystko, co się wokół niej działo, była jakby nieobecna. Nie pamiętam (chociaż mam to gdzieś zapisane w kalendarzu), kiedy po raz ostatni się z Nią widziałem ale wiem, jak mnie zawsze żegnała. Była już coraz słabsza, nie miała dość sił, żeby wstać na powitanie, ale gdy wychodziłem z jej mieszkania - dreptała za mną na zewnątrz, na galerię, gdzie przystawała i jedną ręką chwytała się poręczy, a drugą długo mi machała na pożegnanie. Często też mi cichutko szeptała; "W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego" oraz "Niech Cię Wielki Duch prowadzi".

I raptem, którejś nocy zadzwonił telefon, a w słuchawce usłyszałem łamiący się głos Tadzia Piotrowskiego: "Babcia nie żyje". Nie mogę opisać, co się wówczas ze mną działo, jak strasznie przeżyłem tę wiadomość. Pogrzeb Babci odbył się w dniu 13 grudnia 1982 roku na cmentarzu północnym, na Wólce Węglowej w Warszawie. Dzień był pochmurny, wiał silny wiatr, który wyciskał łzy z oczu, ale kiedy Babcię chowano do grobu niebo się rozjaśniło, błysnęły promienie słońca i w górze ujrzeliśmy kilka ptaków. Myślę, że wszyscy mieliśmy jednakowe odczucia, że oto właśnie dusza Indiańskiej Babci odlatuje do indiańskiej Ameryki, to był cud!

Babcia jest stale przy mnie obecna, mam Jej tłumaczenia, zdjęcia z dedykacją i najważniejsze - mam Jej wszystkie listy, które pisywaliśmy do siebie od pierwszych chwil poznania. Nie wiem jak inni Jej "gorliwi" przyjaciele i znajomi, ale ja idę indiańską ścieżką, którą mi Ona wskazała i pamiętam Jej groźbę, że jak zapomnę o Indianach, to wówczas Ona powróci i będzie mnie straszyć. Taka była Indiańska Babcia i taką Ją zapamiętałem.

Jerzy Tołłoczko
Białystok, 22-23 listopada 1992 roku
"Tawacin", nr 1[21], wiosna 1993, s. 24-25


Moje spotkania z Babcią
Indiańską Babcię - Stefanię Antoniewicz poznałam we wrześniu 1979 roku, za pośrednictwem "Świata Młodych"*. Jak wielu moich rówieśników, czerpałam swoją wiedzę o Indianach z dostępnych wówczas książek i czasopism. Nie wiedziałam jeszcze nic o tworzącej się grupie poparcia, z której powstał Ruch Indiański. Nie wiedziałam również nic o życiu współczesnych Indian i ich walce o przetrwanie.

Spotkanie z Babcią przeszło moje najśmielsze oczekiwania - mogłam być dzięki Niej tak blisko sprawy Indian, jak tylko to było wówczas możliwe. Odwiedzałam Babcię przeważnie raz w tygodniu. Rozmawiałyśmy po kilka godzin na temat ostatnich wydarzeń, a także o duchowych ścieżkach Indian. Źródłem wiadomości były pisma "Akwesasne Notes", "Many Smokes", książki oraz listy Indian do Babci.

Zwykle nie było dobrych wieści: aresztowania, prześladowania, nieustanne próby zniszczenia Indian i ich kultury; były też zdjęcia ślicznych indiańskich dzieciaków - zdjęcia, które mówiły, że ich dzieci są takie same, jak dzieci ich prześladowców, i tak samo pragną być szczęśliwe w ramionach swoich rodziców. Babcia opowiedziała mi o Alcatraz, Szlaku Złamanych Traktatów, Wounded Knee 1973 oraz o Najdłuższym Pochodzie. Odwaga i poświęcenie, z jakim indiańscy przywódcy i wojownicy bronili swoich narodów zasługiwało na najwyższy szacunek i uznanie. Wielu z nich oddało swe życie lub trafiło do więzienia. Na pytanie: "Jak to się skończy?" Babcia niezmiennie odpowiadała - "Nie zwyciężą, czego nie znają". Historia to potwierdza, trwa walka o przetrwanie indiańskich narodów i one również trwają.

Babcia mówiła: "Biali sądzą, że Indian ubyło, ale to nieprawda, dusze Indian, które nie będą mogły się urodzić w indiańskich rodzinach, urodzą się wśród białych i będą to ludzie myślący jak Indianie. Dzięki temu liczba Indian na świecie nie zmniejszy się. Ciekawe, czy my, nasze ścieżki i organizacje w Polsce i na świecie właśnie o tym nie świadczymy? W końcu mamy swoją historię.

Na pytanie: "Babciu, a co trzeba robić?" odpowiadała: "Tylko to, co jest możliwe dla Ciebie, w Twoim czasie". Spotkałam się z krytyką młodych przyjaciół Indian, że nic nie robią. Nie mogą przecież zostawić płaczących dzieci, by zająć się czymś, co jest również ważne. Ci ludzie muszą najpierw wypełnić swoje obowiązki wobec swych rodzin, a potem uczestniczyć w pracach na rzecz Indian. Dla każdego nadejdzie jego czas". Znalazło to odbicie również w Jej życiu.

W swoim czasie zrobiła dla Indian i dla nas to, co trwa do dzisiaj. Związała nas, polskich przyjaciół Indian z walką Indian o przetrwanie w sposób rzeczywisty, trwały; między naszymi narodami zawiązała się przyjaźń.

Najwyżej ocenianą przez Babcię formą było wysyłanie petycji, gdziekolwiek była taka potrzeba. Uważała, że każda taka wiadomość od kogoś z dalekiego kraju miała ogromne znaczenie w rozstrzyganiu indiańskich problemów na ich korzyść. Wiadomość o Jej odejściu przyjęłam ze smutkiem, jak wszyscy, którzy Ją znali i kochali. Nie mogłam uczestniczyć w Jej ostatniej ziemskiej wędrówce. Dopiero wiosną odwiedziłam cichą mogiłę Jej wiecznego spoczynku. Wiem jednak, że Babci tam nie ma. Jej dusza jest nadal z nami, pomaga nam przezwyciężać trudności, pomaga przetrwać jako polscy Indianie albo przyjaciele Indian, jak kto woli. Moje spotkania z Babcią nadal trwają, w niewidzialny duchowy sposób, którego słowami opisać się nie da. Dzięki temu nadal mogę iść swoją indiańską ścieżką, niezależnie od sytuacji życiowej.

Anna Chachurska-Zygmunt
21 marca 1993 roku
"Tawacin", nr 2[22], lato 1993, s. 46

 

*Popularne w czasach socjalistycznych harcerskie czasopismo dla młodzieży. Ukazywało się 3 razy w tygodniu i często zamieszczało artykuły o Indianach. Latem 1979 roku na łamach "Świata Młodych" ukazał się cykl biograficzny "Wielcy wodzowie Indian" redagowany przez Stefanię Antoniewicz i Jamesa Brennera (27 odcinków, od Metacoma po Dennisa Banksa).



Zob. także
Listy do Indiańskiej Babci

4Darryl Wilson
4Michael Lee Big Water
4Yellow Hand

Odrębna rzeczywistość
- Referaty z sesji "Indianie i indianiści" poświęconej pamięci Indiańskiej Babci, Stefanii Antoniewicz, pod redakcją Arkadiusza J. Kilanowskiego


Powrót