Alicja Sordyl
Podróż do Little Bighorn, miejsca ostatniej walki Custera

Ostatnio nie śpię zbyt dużo. James zajmuje każda moją wolną minutę. Dziś mieliśmy pobudkę wraz z pierwszą gwiazdą poranną. Indianie rzadko używają zwykłego zegarka. Przestrzegają własnego "indiańskiego" czasu, co znaczy robią wszystko wtedy, kiedy uważają za stosowne. Dla nas, białych, jest to nieco denerwujące, zwłaszcza, kiedy czekamy ponad godzinę na umówione spotkanie. Poszłam więc w ślady Jamesa i po prostu ściągnęłam mój zegarek i przestałam się martwić o czas. Wsiedliśmy do naszego błękitnego dodge’a i wyruszyliśmy przez Wyoming, aż po Montanę do rezerwatów Czejenów i Crow. Te plemiona wydają się bogatsze niż Lakoci w Pine Ridge. Domki są bardziej zadbane, pojawiają się też lepsze i droższe auta, anteny satelitarne. Może dzieje się tak dlatego, iż tutaj jest bardziej rozwinięta turystyka. James jednak twierdzi, że te plemiona borykają się z takimi samymi problemami, jak Indianie w Pine Ridge. Prawdziwa nazwa Czejenów to Tsetchestahase, Tsistsistas lub Dzitsistas, co znaczy "Piękni ludzie" lub "Nasi Ludzie". Czejenowie (Czerwoni Mówcy) to nazwa nadana przez Siuksów. Początkowo plemię to zamieszkiwało tereny dzisiejszej Minnesoty, obecnie znajduje się na terenach Północnej i Południowej Dakoty. Nazwa Indian Crow to Absaroka (Ludzie Ptaki). Obecnie zamieszkują tereny w Wyoming i Montanie. Little Bighorn - miejsce walki Custera z tubylcami znajduje się na terenach Crow. Właśnie to był cel naszej dzisiejszej podróży.
Najpierw jednak James postanawia pokazać nam "drugą stronę" rezerwatu Pine Ridge, tzw. Badlands. Naokoło roztaczają się jedynie białe, niczym nie porośnięte skały. Wydaje się, iż nie ma tu najmniejszej formy życia. Jest to jednak tylko złudzenie. Dziwne jest jednak to, iż tak piękne miejsce nie jest oblężone przez turystów. Po drodze nie spotkaliśmy żadnej żywej duszy.
Naokoło pustka i cisza... Dzięki temu łatwo wyobrazić sobie pióra wojowników ukrywających się za skałami. Jakże to miejsce pasuje to osobowości i trybu życia Indian. Jednak ówcześni osiedleńcy omijali to miejsce ze względu na złe warunki uprawne i trudności w przemieszczaniu się. Nie ukrywam wielkiej fascynacji tym pustkowiem. To chyba moja ulubiona część rezerwatu, do której często wracałam. Następnym naszym przystankiem było małe miasteczko Rapid City. Odwiedziliśmy brata Jamesa, który obecnie przebywa w szpitalu. Ma raka płuc. Jest to bardzo przykra wizyta. Indianie nadużywają tytoniu, najlepszym dla nich prezentem jest paczka papierosów. Sami ze sobą wozimy cały zapas, aby nie pojawiać się u nikogo z pustymi rękoma. Również zauważyłam, iż są tu spożywane ogromne ilości kawy, co także nie jest najzdrowszym nawykiem, ale wbrew plotkom, które słyszałam i artykułom, które czytałam, nie zauważyłam tu wielkiego "alkoholizmu". W Pine Ridge nie wolno spożywać ani posiadać alkoholu nawet we własnym domu. "Pić" można jedynie poza rezerwatem. Wydaje się, że Lakoci powoli radzą sobie z tym problemem, a może to tylko moje złudzenie.
W końcu dotarliśmy do miejsca ostatniego triumfu Indian nad Little Bighorn. Oczywiście za wejście trzeba było słono zapłacić. Mam nadzieję, że te pieniądze idą w ręce Indian (tego nie udało mi się dowiedzieć). Najpierw w oczy rzuca się wielki cmentarz amerykańskich żołnierzy i rozstawione tipi, w których odbywają się pokazy broni. Następnie, tradycyjnie sklep z upominkami, w końcu rozpościera się przed naszymi oczami miejsce walki. Wzgórza pokrywają nagrobki z napisem: "Tu upadł żołnierz armii amerykańskiej, 7 Pułku Kawalerii". Spacerując oznaczonym szlakiem, Dawid opisuje mi przebieg bitwy, wyrażając się niezbyt przychylnie o poległych. W trakcie rozmowy, tuż obok jednego z nagrobków, niespodziewanie odpadły Dawidowi podeszwy z obydwóch butów. Na co on stwierdził ze śmiechem, że teraz amerykańska armia jest mu dodatkowo winna parę butów. Spacerowaliśmy naokoło pagórków. Akurat trafiliśmy na rocznicę bitwy, więc było tu mnóstwo ludzi i nawet poprzebieranych żołnierzy łącznie z Custerem. Ogólnie jednak miałam wrażenie, że zrobiono tu bohaterów z przegranych i tak naprawdę nikt nie przedstawił prawdziwej historii.

powrót do strony głównej

następny

napisz do autorki