Alicja Sordyl
Sweat Lodge (Inipi) u Jima Crossa
Wraz ze zbliżającą
się nocą byłam coraz bardziej niespokojna. Właśnie dzisiaj, pierwszy raz w gronie
samych Indian miałam odbyć ceremonię szałasu potu. To jedna z podstawowych ceremonii,
w której brałam wcześniej udział wraz z Jamesem i jego rodziną na Florydzie.
Teraz jednak było inaczej. Stałam tu, na ziemi, po której stąpali najwięksi
wodzowie. Niebo rozświetlała taka ilość gwiazd, jakiej w życiu jeszcze nie widziałam.
W dali wyły kojoty, a wokół świętego ognia rozbrzmiewał głos bębnów i śpiewy
moich indiańskich współtowarzyszy. Czułam się taka mała i zagubiona pośród nich.
Bałam się i zastanawiałam, dlaczego pozwolili właśnie mnie, młodej polskiej
dziewczynie na udział w ich modlitwie. Bałam się ignorancji i cichych uśmiechów
pogardy, iż próbuję być kimś, kim nie jestem. Tak się jednak nie stało. Wiem,
że rozumieli mnie bardziej niż ktokolwiek inny i to dodało mi siły. Wokół mnie
do ceremonii przygotowywali się piękni, długowłosi, silni mężczyźni. Jim i James
nie przerywali śpiewu, aż kamienie były gotowe do ceremonii. Nagle znalazłam
się w świecie, który wszyscy uważają za zaginiony. Równocześnie ze śpiewem "moich
braci" pojawiały mi się przed oczami obrazy szczęśliwych wiosek pełnych
dzieci, potężnych wojowników na ognistych koniach, po czym przerodziły się one
w krwawą wizję wojny, krwi, zniszczenia i zamkniętego rezerwatu, w których pozostały
resztki tego, co kiedyś było wielką siłą. Przypomniały mi się powieści Morning
Star o Wounded Knee tego sprzed stu lat i zaledwie trzydziestu lat. Przestałam
się już obawiać, bębny ucichły i powoli od lewej strony wszyscy weszliśmy do
szałasu. Fire man - Opiekun Ognia - zadbał, aby pierwsze cztery kamienie
zostały ułożone dokładnie w kierunku czterech stron świata. Następne podarowano
żywiołom i Matce Ziemi. Poczułam falę gorąca, rozległa się pieśń powitalna.
Ceremonia Inipi u Lakotów składa się z czterech części. Po każdej z nich ściany
szałasu są otwierane, aby wpuścić trochę świeżego powietrza. W środku szałasu
również co chwile krąży pejotl (specjalny wywar z kaktusa, który jest uważany
przez Indian za lekarstwo i nauczyciela), nie jestem pewna, jaka będzie moja
reakcja na ten płyn, więc staram się pić nie więcej niż jednego łyka przy każdym
obiegu. Po modlitwie prowadzącego, którym był Jim Cross, przychodzi kolej na
nas. Każdy po kolei wygłasza kila słów, po czym odśpiewywana jest krótka pieśń.
Ta część trwa prawie pół godziny. Mimo iż jest bardzo gorąco, czuję się wspaniale,
nie czuję słabości, a wręcz przeciwnie. Czuję się silna jak nigdy przedtem...
Nagle słyszę piękną modlitwę w mojej intencji, nie potrafię powtórzyć jej słów,
ani nie jestem pewna, kto ją wygłasza.
Przecież nikt tutaj mnie tak naprawdę nie zna, oprócz Jamesa. Słowa te jednak
bardzo pasowały do mojej sytuacji życiowej. Rozpłakałam się... w tej ceremonii
jest ukryta wielka siła. Kiedy przyszła moja kolej, ciężko było mi cokolwiek
powiedzieć. Ale właśnie wtedy oddałam swoje życie Lakotom.
Ceremonia trwała godzinę, po czym wszyscy wyszliśmy z szałasu. Nie był to jednak
koniec. Wszyscy ustawili się wokół ogniska zachowując miejsca, które zajmowano
w szałasie. Wokół kręgu zaczęła krążyć fajka pokoju. Zrobiło się bardzo zimno
i też właśnie wtedy pojawił się mój jedyny "problem" tego wieczoru.
Nigdy wcześniej nic nie paliłam i nie miałam pojęcia, jak to zrobić, ale chyba
nikt nie zauważył...
powrót
do strony głównej
następny