Aleksander Sudak

KOMANCZE
Władcy Południowych Równin

Spis treści

Wprowadzenie
Pochodzenie, język i nazwa
Organizacja społeczno-polityczna, religia i kultura
Historia

Współczesność
Słynni Komancze
Bibliografia

 

Wprowadzenie

Komancze! Słowo to od razu przywodzi na myśl popisy najlepszych jeźdźców świata; wojowników wracających w rodzinne strony z wypraw sięgających daleko w głąb Meksyku i Teksasu, pędzących przed sobą w tumanach kurzu tysięczne stada zagrabionych koni i bydła; valles de las lagrimas (doliny łez), nazywane tak przez Meksykanów ustronne zakątki na krańcu Równin, gdzie osławieni komanczeros (comancheros) — handlarze z Nowego Meksyku — wymieniali na wódkę, broń palną i inne towary zrabowane przez Indian łupy, gdzie rozlegał się płacz i lament setek jeńców, odrywanych przemocą od swych rodzin i kierowanych do różnych indiańskich wiosek, skąd rzadko wracali do bliskich; wreszcie pełnię księżyca po dziś dzień nazywaną w Teksasie "porą Komanczów"...

Komancze zyskali sobie miano "Władców Południowych Równin" i nie mieli żadnych wątpliwości, że słusznie im się ono należy. Uważali się za ludzi nieskończenie lepszych od białych i innych plemion. Wybitny agent do spraw Indian, major Robert S. Neighbors opisuje, jak do wioski Tonkawów zajechało czterdziestu wojowników Komanczów pod wodzą Starej Sowy (Old Owl) i w "najbardziej bezceremonialny i władczy sposób" zażądało opieki nad swymi końmi oraz kolacji, albowiem zamierzają zostać tu na noc. Rozkazy spełniono z całą gorliwością i przybyszom usługiwało przy posiłku czterdzieści najpiękniejszych Tonkawek. O Meksykanach Komancze mówili pogardliwie, że naród ten istnieje tylko po to, żeby hodował dla nich konie i krowy oraz dostarczał im niewolników. Z równą pogardą wyrażali się o Pav-o-ti-vo, czyli białych Amerykanach, nazywając ich wielkimi łajdakami, wśród których rzadko się znajdzie tak szlachetny człowiek jak wspomniany major Neighbors.

Odwaga i wojowniczość Komanczów przeszły do legendy i mało kto je podważał w taki sposób, jak słynny Czejen półkrwi, George Bent, który pisał następująco: "Możecie przeczytać w starych książkach, jakimi to wspaniałymi wojownikami byli Komancze, Kiowowie i Apacze Prerii, ale to wszystko bzdury. Plemiona te dokonywały potężnych najazdów w głąb Meksyku, zabijając nieszczęsnych peonów i zagarniając wielkie stada koni i mułów, ale nie potrafiły stawić czoła wrogowi i walczyć, jak plemiona żyjące dalej na północ. Ich wojownicy byli niezrównanymi jeźdźcami stosującymi niesamowite sztuczki, lecz nie można było na nich liczyć w prawdziwej walce".

Całkowicie inne na ten temat zdanie mieli jednak amerykańscy przeciwnicy Komanczów, a najdosadniej wyraził je agent do spraw Indian, Elias Rector, który na wieść o tym, że jeden ich wojownik, nim zginął nad rzeką Concho w Teksasie latem 1860 roku z rąk żołnierzy Drugiego Pułku Kawalerii, zranił pięciu szeregowców i wpakował strzałę w pierś ich dowódcy, majora George’a H. Thomasa, stwierdził sucho, że zabicie jednego Komancza jest nader kosztownym interesem. W walkach z Komanczami zdobywali doświadczenie bojowe słynni później z amerykańskiej wojny domowej generałowie, tacy jak wśród konfederatów Fitzhugh Lee, E. Kirby Smith, J. E. B. Stuart, Earl Van Dorn, John B. Hood, a wśród Jankesów wspomniany George H. Thomas, George Stoneman, R.W. Johnson czy Kenner Garrard. Mógł znaleźć się ktoś, kto niezbyt pochlebnie wyrażał się o waleczności Komanczów, ale nikt nie ośmielił się podać w wątpliwość ich jeździeckiego kunsztu. W plemieniu tym jednakowo dobrze jeździli wszyscy — wojownicy, kobiety i dzieci. Biali obserwatorzy nie mogli wyjść z podziwu, jak ci niscy, krótkonodzy, mocno zbudowani, niezgrabni ludzie zmieniają się nie do poznania, kiedy dosiądą koni, tworząc wraz z nimi jakby jedną całość. Słynny amerykański malarz, George Catlin, pisze wręcz, że Komancz bez konia jest niczym małpa bez gałęzi, ale kiedy znajdzie się w siodle, ruchy jego nabierają nieopisanego wdzięku, a nawet twarz jaśnieje niezwykłym blaskiem. Sami Indianie uważali ich za najlepszych jeźdźców, którym z innych plemion mogli dorównać czasem tylko Ute, a w Stanach Zjednoczonych po dziś dzień mówi się "jeździć konno jak Komancz". Może to powiedzenie wzięło się ze słynnego, opisanego przez pułkownika Richarda I. Dodge’a, wyścigu w teksańskim forcie Chadbourne, w którym pewien Komancz na "nędznym pony" pokonał oficera dosiadającego rasowego wierzchowca, rodem z Kentucky; wojownik tak wysforował się przed swego rywala, że usiadł tyłem na koniu i grymasami i gestami zachęcał Amerykanina do wzmożonego wysiłku! Byli nawet i tacy, co uważali, że tylko Komancze potrafią, wisząc na jednym boku wierzchowca w pełnym galopie, strzelać spod szyi konia do przeciwnika. Pułkownik Dodge z kwaśnym podziwem mówił o ich sztuce wykradania koni, jak potrafili się "wczołgać do obozu, w którym spało kilkunastu żołnierzy, każdy przywiązany do swego konia lassem owiniętym wokół nadgarstka, przeciąć sznur w odległości niecałych dwóch metrów od śpiącego i ulotnić się z koniem, nie budząc żywej duszy". Plemię to słynęło z posiadania wielkich stad koni, które nie tylko rabowało tysiącami z rancz i hacjend Meksyku i Teksasu, ale i hodowało na wielką skalę.

Nie sama jednak wojowniczość i sztuka jeździecka przyniosły Komanczom miano Władców Południowych Równin. Ci impulsywni ludzie, często podejmujący decyzję pod wpływem chwili, słynęli z głębokiego poczucia honoru i wierności danemu słowu. José Pena, jeden z komanczeros, opowiadał jak bojąc się o swój skalp, wydał Komanczom wszystkie towary, za które mieli później zapłacić zrabowanym bydłem. Po kilku tygodniach męczącego dla Meksykanina wyczekiwania obiecane stado nadeszło i uszczęśliwiony handlarz powrócił do domu. Komancze potrafili zaopiekować się każdym zagubionym na prerii, zwłaszcza chorym lub rannym, nawet wrogiem. Jakież było przerażenie misjonarza Thomasa C. Batteya, który jadąc w odwiedziny do swego przyjaciela, wodza Kiowów, Kopiącego Ptaka (Kicking Bird), trafił nocą do wioski nieubłaganego wroga białych, Esa Rosy, czyli Białego Wilka (White Wolf), wodza Komanczów Yamparika. Czcigodny Battey nie znajdował słów podziwu dla gościnności wodza, który przyjął obcego pod swój dach, a rano sam odprowadził go do wioski Kopiącego Ptaka. Odtąd misjonarz stawiał go za wzór swoim "cywilizowanym" ziomkom. Komancze słynęli z zamiłowania do czystości i elegancji; ich wojownicy nawet na wyprawach wojennych nie rozstawali się z lusterkiem i farbami. Twardo stąpali po ziemi, ciesząc się opinią doskonałych handlarzy, a ich język stanowił lingua franca na przemierzanych przez nich obszarach. Obcy był im wszelki fanatyzm religijny, toteż nie znalazły w nich odzewu idee Tańca Ducha, który ogarnął Równiny w latach 1889–1891. Nie przepadali też zbytnio za wódką, co musiało imponować upijającym się do nieprzytomności białym.

Copyright © by Aleksander Sudak 1998